Martyrologia rodzinna
1 września 1939 roku zgromadzeni przy radioodbiornikach w Polsce mogli odsłuchać odczytane przez biskupa Juliusz Bursche następujące orędzie dostojników kościołów różnych wyznań do wiernych, w tym do ewangelików (fragment):
„Polska podejmuje tę narzuconą sobie wojnę bez strachu i trwogi, twardą i pewną ręką chwyta za miecz oraz zdecydowanie odeprze każdą próbę napaści na jej ziemie. Tak, ta wojna została nam narzucona, narzucona przez ślepą żądzę podbojów, narzucona za podpuszczeniem ciemnych mocy nienawiści.
Polska podejmuje tę wojnę przez siebie niezawinioną i z mocną wiarą w zwycięstwo, gdyż walczyć będzie za sprawiedliwą sprawę: za całość swego Państwa, za wolność swoją i za wolność wszystkich tych, którzy nie chcą ugiąć karku przed „siłą nad prawem”; wa;czyć będzie za ideały chrześcijańśtwa, które nikomu nie przyznaje prawa panowania nad myślą i sumieniem ludzkim, lecz przeciwnie, głosi zasadę wolności sumienia i wolności duszy ludzkiej wobec Boga; walczyć wreszcie w imię Chrystusa za moralność i sprawiedliwośc międzynarodową. Toteż Polska walczyć będzie z tym przeświadczeniem, że Bóg Sprawiedliwości i Łaski tak pokieruje jej losami, że triumf odniesie słuszna sprawa.
My, Polacy ewangelicy, którzy jesteśmy integralną cząstką narodu polskiego, którzy z nim żyjemy i z nim czujemy – nas nie trzeba nawet wzywać abyśmy w dziejowej chwili złożyli ofiarę mienia i krwi na ołtarzu dobra Ojczyzny. Żadne ofiary nie będą nam zbyt wielkie, aby dać odpór mocy, która urągać śmie majestatowi Rzeczpospolitej. Ta sama moc zdeptała i dziś jeszcze depce kwitnący niegdyś ewangelicyzm polski na Mazurach i na Śląsku Średnim, w piastkowskich księstwach w Legnicy i Brzegu. Jest to krwawiąca rana na ciele polsko-ewangelickiego Kościoła. Nie śmie nikt nastawać na naród, na ziemie, na godność polskiego imienia!
W Kościele naszym obok Polaków są i Niemcy, a nawet stanowią oni większość ewangelików w województwach centralnych. Są to przeważnie potomkowie Niemców z południowych Niemiec, z Saksonii, ze Śląska, którzy w końcu XVIII i w początkach XIX wieku przybyli jako rolnicy, rzemieślnicy i fabrykanci do naszego kraju osiedlająć się po miasteczkach jako rękodzielnicy, a po koloniach karczując lasy i przemiejniając je w role urodzajne i przez to przykładając cegiełkę do rozrostu dobrobytu krajowego. Ci Niemcy minionej doby mieli w Polsce swoją dobrą tradycję: zapisali się oni w historii walk o niepodległość jako walczący ramię przy ramieniu z narodem. Znały ich legiony Dąbrowskiego, znała ich wojna 1831 roku i powstanie styczniowe. Z nich wielu się zupełnie spolonizowało, inni zachowali swój język niemiecki, ale większość ich część dochowała wierności dawnej dobrej tradycji. To są nasi Niemcy lojalni – a ich nie jest mało – od nich oczekujemy w obecnej zawierusze postawy patriotycznej i do tego ich wzywamy. Niech to nie zraża, że sami czasami doznają przykrościi spotykają z niedowierzaniem. To trudno, nieraz cierpi niewinny za winnego.
Winna jest druga kategoria Niemców, niezbyt liczna, ale zorganizowana w stowarzyszeniach politycznych. Oni to okazali się niegodni wolności, jaką im Polska dawała, nadużyli je, dając posłuch podszeptom obcych agitatorów i pociągając zwłaszcza młodzież do nierozważnych słów i czynów. To są wrogowie państwowości polskiej, bo i cały duch hitleryzmu jest sprzeczny z duchem chrześcijańskiej etyki. Od nich powinni się odgraniczyć nasi Niemcy lojalni.
Kościół nasz z dawna przeciwstawia się tej agitacji narodowo-socjalistycznej i nie może jej tolerować w swoich organizacjach wyznaniowych, zwalczą ją i zwalczać będzie z cała bezwzględnością.
Bóg niechaj Was umocni! Bój niechaj zwłaszcza błogosławi tym, którzy idą w bój o wolność Polski! Bóg niechaj będzie z nami wszystkimi w życiu i w chwili śmierci naszej! Amen.
Ks. Juliusz Bursche, biskup”
II wojna światowa bardzo szybko i mocno doświadczyła rodzinę Burschów. Już w czasie wrześniowych bomardowań Warszawy niemieckie bobmy zniszczyły budynek, gdzie mieściło się mieszkanie biskupa, przy ulicy Wierzbowej, a wraz z nim zagładzie uległo całe wyposażnenie oraz dokumenty i pamiątki.
(Ruiny budynku przy ul.Wierzbowej 2 gdzie znajdowało się mieszkanie bpa Bursche, zima 1940 roku)
Jak można było przypuszczać Juliusz Bursche oraz jego bracia jako gorący polscy patrioci od razu zostali zaklasyfikowani przez najeźdźcę jako wrogowie III Rzeszy. Z tego że wisi nad nimi wielkie niebezpieczeństwo zdawali sobie sprawę wszyscy jednak decyzja o uciecze wbrew pozorom nie była taka oczywista. Z relacji Lizy von Everth w obecności której odbywała się narada rodzinna wiadomo iż biskup Bursche mając w pamięci tułaczkę podczas I wojny światowej miał bardzo duże opory przed opuszczeniem Warszawy. Jednakże pod presją najbliższych zdecydował się na wyjazd mówiąc „No dobrze, jestem gotów opuścić Warszawę, ale nigdy Polski”. Naciski na biskupa wywierało także Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. I tak o udającym się na wschód towarowym pociągu ewakuacyjnym poinformował biskupa dyrektor departamentu wyznań Dunin-Borkowski. Po niebezpiecznej podróży pełnej przymusowych przystanków spowodowanych bombardowaniami Juliusz Bursche dotarł do Lublina, gdzie objął miejscową parafię, z której uciekł jej dotychczasowy duchowny diakon ks. dr Serwatius Albert Foelich.
Ledwie miesiąc po napaści hitlerowców na Polskę, a dokładnie 9 października, ksiądz biskup Juliusz Bursche został aresztowany w Lublinie. Następnie został przewieziny do Radomia gdzie zaczęto stosować wobec niego przemoc fizyczną i psychiczną a 13 października do więzienia w Berlinie. Na początku stycznia tak pisał do swojego wnuka Tadeusza Wegenera będącego internowanym w oflagu:
„Berlin, Prinz-Albrechstr. 8
Czwartek 4.I.1940
Mój kochany, kochany Tadku
Piszę do ciebie po niemiecku, aby list ten doszedł szybciej do twoich rąk.
Ja jestem tutaj od 12 tygodni internowany i oczekuję na roztrzygnięcie. Jestem jednak przekonany, że nie stanie się mnie nic złego. Może dostanę wkrótce zezwolenie na powrót do Warszawy. Byłem bardzo niespokojny o Ciebie, dopiero przed tygodniem otrzymałem pierwszą wiadomość z Warszawy i Twój adres. W moich modlitwach stale Ciebie wspominam. Bogu niech będą dzięki.
Na życzenie ministra musiałem opuścić Warszawę już 6 września, pojechałem jednak tylko do Lublina, skąd zostałem przetransportowany do Radomia, a następnie tutaj autem. Z Lublina pisałem do Ciebie zaraz 7 września kartkę poczty polowej, której na pewno wcale nie otrzymałeś? Tak bowiem wszystko szybko szło i oddziały wasze musiały się zaraz cofnąć. Gdzieś zostałeś wzięty do niewoli?
Napisz do mnie, proszę, jak Ci się powodzi i co robisz? Ja jestem spokojny i skupiony, wszystko wytrzymam – z Bożą pomocą.
Całuję Ciebie z głębi serca
Twój Dziadek”
Do obozu koncentracyjnego KZ Sachsenhausen w Oranienburgu biskup Bursche został przewieziony 22 stycznia 1940 roku. Dostał tam numer więźnia 166Z a później 14966Z. Tam jako więzień szczególnie cenny został osadzony w pojedyńczej celi w baraku tzw. „Zellnbau”, który był aresztem obozowym komendantury SS oraz więzieniem gestapo. Do wyposażenia celi zaliczały się drewniana prycza, cienki siennik, dwa koce, stół, krzesło, naczynie na wodę i wiadro. Dzień więźnia zaczynał się o 6 rano kiedy odbywała się „pobudka”, następnie dawano 10 minut na umycie się. Około godz. 11:00 wypuszczano więźniów na spacer a godzinę później wydawano im obiad. Następnie mogli oni czytać oficjalną niemiecką prasę aby o wreszcie o 18:00 zjeść kolację a 20:00 kłaść się spać.
Kolejne aresztowania w rodzinie nastąpiły praktycznie w tym samym okresie. Tego samego dnia co biskupa aresztowano jego wnuka ks. Henryka Wegenera. Tydzień później pozbawiono wolności przyrodnich braci Juliusza Bursche – ks. profesora Edmudna, mecensa Alfreda oraz architekta Tedora i wkrótce wszyscy trafili do więzienia na Pawiaku w Warszawie. Znana jest historia o wizytacji tego więzienia przes Heinricha Himmlera w dniu 30 kwietnia 1940 r. Szefa SS zwrócił uwagę na profesora Edmunda Burschego i zapytał o nazwisko a usłyszawszy je powiedział – „a więc zdrajca!”, na co brat biskupa odpowiedział „Nie jestem zdrajcą, jestem od urodzenia Polakiem. Zdrajcami są ci, którzy byli dotychczas Polakami, a teraz stali się nagle Niemcami”. Po tej słownej konfrontacji Himmler miał kazać napisać na dokumentach Burschów – tą rodzinę trzeba zniszczyć.
Raz jeden bracia czterej Bursche mieli okazję spotkać się na terenie obozu w Sachsenhausen i spędzić razem około godziny czasu. Miało to miejsce wieczorem 3 maja 1940 roku a stało się możliwe, dzięki pełniącemu funkcję starszego obozu, byłemu deputowanemu do Reichstagu z ramienia partii komunistycznej. Harry Naujoks, bo tak się nazywał, zaaranżował to spoktanie, nie zważając na ryzyko jakie sprowadza na siebie i mimo wielkich trudności organizacyjnych, gdyż „darzył szczerym szacunkiem (biskupa Juliusza Bursche) za jego imponującą niezłomność i znoszenie z godnością tych wszystkich szykan i ciężkich warunków, jakich nie szczędziły mu władze hitlerowskie.” Tym sprawił Alfrefowi, Teodorowi, Edmundowi i Juliuszowi wielką radość a wspólne ich spotkanie było ich ostatnim.
Ks. Edmund Bursche zmarł 26 lipca 1940 roku w KZ Mauthausen-Gusen, Alfred również w KZ Gusen 15 stycznia 1942 roku. Jedynie architekt Teodor przeżył wojnę, jednak w 1965 roku zmarł na gruźlicę której nabawił się w obozie. Represje ze strony III Rzeszy sięgnęły również syna biskupa Stefana Bursche, inżyniera w fabryce „Krusche i Ender”. Odmówił on podpisania volkslisty w rezultacie czego został aresztowany, torturowany i roztrzelany w lasach lućmierskich dnia 17 lutego 1940 roku
Wszelkie próby polepszenia losu biskupa Juliusza Burscha, ze względu na jego pozycję i nieprzejednaną postawę, były skazane na niepowodzenie. Tym niemniej rodzina nie traciła nadziei i czyniła starania u różnych osób. I tak córka Nela opisuje, iż książe Janusz Radziwił, oddelegowany do wstawiania się za represjonowanymi o sytuacji zwierzchnika kościła ewangelickiego w Polsce wypowiedział się w następujący sposób: „Nie ma, niestety, żadnej nadziei na uwolnienie, mogę jedynie uchylić czoła przed godną postawą Biskupa, która podtrzymuje na duchu innych więźniów”. W podobnym tonie wypowiedział sie oferujący w tym czasie obywatel niemiecki: ”Niestety, tu się nie da nic zrobić. Pani chyba rozumie, że my, Niemcy, musimy usuwać ludzi, którzy mogą wywierać wpływ na społeczeństwo”. Większych złudzeń nie miał również sam uwięziony – w grudniu 1940 roku do bliskich pisał tak „Nadzieja na prędkie zobaczenie jest mała. Ja poddaje się swemu losowi”. W korespondencji Juliusz Bursche nieustannie wypytuje o los członków rodziny i dostojników kościelnch oraz licznych przyjaciół i znajomych, samemu nie skarżąc się na swój los.
Przedostatni list datowany jest na 15 stycznia 1942 roku, podczas gdy już na 20 lutego przedstawiciele rodziny zostali wezwani na Aleję Szucha, aby tam odebrać zawiadomienie o śmierci i osobiste rzeczy biskupa. Ostatni list nadchodzi już po wizycie w siedzibie Gestapo. Co znamienne po charakterze pisma można wnosić, że Juliusz Bursche jeszcze pięć dni przed śmiercią był w dobrym stanie. Według najbardziej prawdopodobnego scenariusza między 16 a 20 lutym Juliusz Bursche został przewieziony do szpitala policyjnego w Berlinie, gdzie według jednej z wersji podano mu śmiertelny zastrzyk. Miejsce pochówku pozostaje nieznane. Na cmentarzu ewanelicko-augsburskim w Warszawie znajduje się symboliczny grób biskupa Bursche.
Aktualizacja: W 2016 roku udało się odnaleźć dokumenty, dzięki którym wiemy dużo więcej na temat ostatnich dni życia biskupa. Szczegóły we wpisie na blogu.
(Grób rodziny Bursche na cm. ewangelicko-augsburskim w Warszawie w latach 70. XX w.)